Pracodawcy coraz częściej zatrudniają osoby, które co prawda nie osiągały na studiach najwyższych średnich, ale prezentują prawdziwą pasję do pracy. Nie chodzi o pracoholizm. Raczej o przekonanie, że w pracy potrzebna jest wiara w niemożliwe, a nie dyplom Harvarda.
Taką zasadą kieruje się Peter Johansen, jeden z najbardziej kontrowersyjnych ale i najbardziej skutecznych przedsiębiorców Europy. Johansen, wierny tej dewizie, stworzył od zera największą na świecie firmę produkującą inteligentne systemy świetlne i wyposażenie dyskotek - Martin Group. Koncern, którym ów Duńczyk do niedawna kierował, w ciągu ostatnich czterech lat zwiększył obroty o ponad 400%. - Nie interesują mnie bardzo dobrzy fachowcy, konsultanci i specjaliści - opowiada były szef Martin Group. - Przyjmuję do pracy wyłącznie genialnych wariatów, indywidualistów świetnie radzących sobie w grupie. Mają stawiać sobie cele, które konkurencja uznaje za niemożliwe do osiągnięcia, po czym realizować je w szybkim tempie.
W firmie nie używa się słów “nie da się”. Wśród pracowników panuje opinia, że każdy niemożliwy problem można rozłożyć na realizowalne podproblemy. Albo zredefiniować, by osiągnąć ten sam cel.
Podobnie uważa Markus Orlovsky, brytyjski multimilioner, właściciel kilkunastu firm różnych branż. Orlovsky słynie w Anglii z tego, że przebudował londyńskie finansowe city i dworzec Victoria. - Wiele rzeczy wydaje się nam nieosiągalnych, bo tak nam mówiono w szkole - uważa Orlovsky - zadufani we własnej nauce profesorowie wmawiają nam, żeby nie rzucać się z motyką na słońce. Bzdura! Moi pracownicy mają się z nią rzucać. Wszystko zależy od podejścia do problemu.
Orlovsky opowiada, jak zaczęła się jego przygoda z przebudową Londynu. Po skończeniu studiów, w pijanym zwidzie, zaprezentował kolegom swoją wizję reformy miasta. Po czym założył się, że ją zrealizuje. Następnego dnia nie mógł się już wycofać - byli świadkowie zakładu. Jako honorowy Brytyjczyk zaczął nad zadaniem pracować. - Ludzie w bankach i firmach inwestycyjnych patrzyli na mnie jak na idiotę - wspomina - świeżo upieczony absolwent, bez doświadczenia i kapitału, chce przewracać do góry nogami centrum metropolii. Piętrzyli przede mną miliony problemów, pokazywali setki dokumentów. W końcu kazałem im się wszystkim wypchać.
Orlovsky zaczął wiec szukać prywatnych inwestorów i innych źródeł finansowania swoich pomysłów W międzyczasie przekonał do nich grupę zapaleńców z uczelni. W ciągu kilku lat udało im się zebrać… dwa i pół miliarda funtów - Udało mi się, bo moi ludzie wierzyli w rzeczy niemożliwe i zastanawiali się jak je realizować najtaniej i najszybciej - twierdzi.
Zdobywcę Mount Everest przyjmę
Nietypowe podejście do problemów wymaga nietypowych ludzi. Zachodnie przedsiębiorstwa coraz częściej idą więc w poprzek utartych schematów rekrutacyjnych. Początkowo robiły tak tylko średnie i małe firmy kierowane przez charyzmatycznego właściciela. Ale ostatnio dołączyli najwięksi.
W General Electric przez ostatnie dwa lata zatrudniono 650 byłych oficerów wojskowych. Alllied Signal, największy na świecie dostawca chemikaliów do produkcji samochodów i samolotów, wymienił niedawno 400 swoich menedżerów w działach produkcji. Takie dane przytacza pismo McKinsey Qarterly. Sama firma McKinsey, wydawca pisma, 10 lat temu zatrudniała niemal wyłącznie posiadaczy dyplomów MBA.
Dziś 40% nowo przyjmowanych stanowią prawnicy, lekarze, naukowcy, wojskowi, byli oficjele rządowi i absolwenci teoretycznych kierunków ekonomii.
Zachodni menedżerowie po prostu szukają do swoich firm ludzi, którzy nie zawahają się, gdy przyjdzie złamać wszelkie paradygmaty, na jakich oparty jest świat.
Chcą, by przyjmowane osoby umiały marzyć i były gotowe te marzenia realizować. Mają być kreatywne, otwarte na zmiany i gotowe do popełniania szaleństw. Podczas rozmowy kwalifikacyjnej nie padają więc pytania o doświadczenie i wykształcenie. Szefowie personalni interesują się hobby, charakterem i postawą. |